czwartek, 30 grudnia 2010


Na koniec roku


i trudno uwierzyć że to znowu koniec

powieki grudnia domkną się same

w mgielnym deszczu włosy nam srebrnieją

niecierpliwych żali bursztynny różaniec

ledwo rumianych nadziei koronka

może sam anioł na wstążce błękitnej

spłynie lekko nad wierzbowy strumień

pogładzi kanty skroni marmurowych

w kieliszki wszepcze złote kryształki wspomnień

jakby od niechcenia lekko mrużąc oczy

upuści na stół po kruszynce chałwy

rozpali węgle w kominku ceglanym

latarnie wywiesi przed drzwiami na ganku

i wciąż dzwonią dzwony na wieży

za żadne skarby objaśniać ich nie wolno






niedziela, 19 grudnia 2010


Uważnie


uważnie przechodzę przez ten zimny strumień

kamienie są ślizgie milczące cierpliwe

złote pstrągi strzelają spod stóp

porosty jak ciemnozielone flagi ognia

furkoczą włoskie kantaty wprost w oko boga


śnieżobiała tunika nie pozwala upaść

wieczyste księgi praw zawodzenie zelotów

idee kwadratów trójkątów kół

czysty rozum byt istniejący bez przyczyny

doskonały duch bez rumieńców i oczu


ale przychodzi też częściej święty starzec

prorok w płaszczu z pękających kiści winogron

wpatrzony we mnie szarym i zielonym okiem

moczy stopy i karmi pstrągi okruchami parmezana

pucułowata rumiana twarz ma bliznę uśmiechu







sobota, 18 grudnia 2010

Chris Rea : Driving Home For Christmas

To nasze czwarte święta Bożego Narodzenia za granicą. Kto wie, może na następne też będziemy jechać samochodem do domu, do naszej ziemi świętej z tysiącem wspomnień. Ukłon w stronę mojego ulubieńca - Chris Rea

Znowu zima


u nas znowu zima jak w kraju

polski wydaje się śnieg i sosny

trochę tylko niebo nad lasem

jak muzyka Oldfielda


za tydzień Wigilia Bożego Narodzenia

bo u nas zawsze Wigilia jest najważniejsza

i gdyby Jezusek to wiedział

na pewno urodziłby się w Wigilię


mamy już kwaszoną kapustę z Niemiec

nadziewane pierniki w czekoladzie

dwie paczuszki gdyby zbrakło

suszone grzyby od przyjaciół w lnianej torebce


tylko teraz jeszcze umyślona pasterka

opłatków nakładziemy w wiklinowy koszyk na stole

na pół fałszywie śpiewana kolęda,

że Bóg się rodzi a więc wszystko się ułoży

sobota, 11 grudnia 2010


Sobota 11.12.2010.

Dziś z Psalmów. Psalm 1. Biblia Tysiąclecia, wyd.III

Szczęśliwy mąż,

który nie idzie za radą występnych,

nie wchodzi na drogę grzeszników,

i nie siada w kole szyderców,

lecz ma upodobanie w Prawie Pana,

nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą.

Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,

które wydaje owoc w swoim czasie,

a liście jego nie więdną,

co uczyni pomyślnie wypada.


Nie tak występni, nie tak:

są oni jak plewa, którą wiatr rozmiata.

Toteż występni nie ostoją się na sądzie,

ani grzesznicy – w zgromadzeniu sprawiedliwych,

bo Pan uznaję drogę sprawiedliwych,

a droga wyśtępnych zaginie.

Zdawało mi się już dawno, że kluczem do zrozumienia tego Psalmu, jest to Prawo Boga. I nic mi innego do głowy nie przychodzi, jak tylko to, że Prawo to musi być Duszą naszej duszy, Sercem naszego serca. Gdy stajemy się tymi, którymi w głębi serca zawsze pragnęliśmy być, rozważamy Prawo. Kiedy przychodzi nasz czas dajemy nasz, jedyny w swoim rodzaju owoc. Jego smak, miąższ, zapach, kolor, kształt, nawet ciężar są niepowtarzalne. Będzie on trwał i trwał.


czwartek, 9 grudnia 2010

Elton John - Circle Of Life (High Quality)

Właściwie zawsze chciałem uchylić czoła przed Eltonem Johnem. Teraz mam tę możliwość na moim blogu. Jest wielkiej miary poetą i muzykiem.

Na dziś wieczór

Dla mojej Duszki cudny fragment z Pieśni nad pieśniami


O jak piękna jesteś, przyjaciółko moja

jaka piękna!

Oczy twe ja gołębice

za twoją zasłoną[...]

Piersi twe jak dwoje koźląt,

bliźniąt gazeli,

co pasą się pośród lilii

Nim wiatr wieczorny powieje

i znikną cienie,

pójdę ku górze mirry,

ku pagórkowi kadzidła[...]

oczarowałaś me serce

jednym spojrzeniem twych oczu,

jednym paciorkiem twych naszyjników...

o ileż słodsza jest miłość twoja od wina,

a zapach olejków twych nad wszystkie balsamy!

Miodem najświeższym ociekają wargi twe, oblubienico,

miód i mleko pod twoim językiem,

a zapach twoich szat,

jak woń Libanu[...]

Pędy twe – granatów gaj,

z owocem wybornym kwiaty henny i nardu

nard i szafran, wonna trzcina i cynamon,

i wszelkie drzewa żywiczne,

mirra i aloes i wszystkie najprzedniejsze balsamy,

Tyś źródłem mego ogrodu, zdrojem wód żywych

spływających z Libanu.

No i niech ktoś powie, że w Biblii nie ma erotyki...

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Peter Gabriel & Kate Bush -Don't Give Up

Jeden z najpiękniejszych duetów, zupełnie przed "dobranoc" dla wszystkich, którym dzisiejszy poniedziałek dał się dobrze we znaki.

niedziela, 5 grudnia 2010


Jeszcze trochę o indywiduacji

Wczoraj wieczorem znalazłem kolejny ważny fragment dotyczący procesu indywiduacji. Autorstwo pani von Franz. Dotyczy pozycji animy w męskiej psychice. Anima jest w psychologii Junga żeńską częścią duszy, której męskim odpowiednikiem jest animus.

W swej własnej manifestacji, charakter męskiej animy jest z zasady ukształtowany przez jego matkę. Jeśli czuje on, że matka miała na niego negatywny wpływ, jego anima będzie często wyrażać się w nerwowości, depresyjnym nastroju, niepewności, braku poczucia bezpieczeństwa i przewrażliwieniu. (Jeśli jednakże mężczyzna będzie zdolny przezwyciężyć napaści na siebie owych negatywnych emocji, będą one mogły służyć nawet wzmacnianiu jego męskości) [...]

Jak w praktyce możemy rozumieć rolę animy jako przewodnika po wewnętrznym świecie [kiedy przyjmuje ona pozytywny przejaw]? Ta pozytywna funkcja pojawia się, kiedy mążczyzna weźmie na serio uczucia, nastroje, oczekiwania, i fantazje wysłane przez jego animę. Kiedy upora się z nimi, wyrażając je w jakichś formach, na przykład w pisaniu, malowaniu, rzeźbie, muzycznej kompozycji czy tańcu. Kiedy będzie on pracował nad tym cierpliwie i powoli, inne, jeszcze głębsze nieświadome pokłady wytrysną z jego głębi i połączą się z wcześniejszymi zasobami. Po ubraniu owych fantazji w konkretną formę, musi być ona etycznie i intelektualnie przeegzaminowana, przy jednoczesnej ocenie reakcji uczuć. Jest także zasadnicze i nieodzowne, by rozpoznawać tę formę jako absolutnie realną. Nie może być cienia wątpliwości, że są to „tylko fantazje”. Jeśli postawa ta jest praktykowana przez długi czas, proces indywiduacji stopniowo przybieże pojedynczą realność i będzie mógł się rozwinąć w swoją prawdziwą formę [...]

Tylko bolesna (chociaż zasadniczo prosta) dezyzja, wzięcia przez człowieka na serio jego fantazji i nastrojów, może na tym etapie zapobiec kompletnej stagnacji w wewnętrznym procesie indywiduacji. Na tej jedynie drodze może człowiek odkryć co ta postać (anima) oznacza jako wewnętrzna rzeczywistość. W ten sposób zatem anima stanie się raz jeszcze tym, czym na początku była – wewnętrzną kobietą, która przekazuje człowiekowi życiowej rangi wiadomości Self.

czwartek, 2 grudnia 2010


Trochę o procesie indywiduacji

Dziś kolejny fragment ze zbiorku Man and his symbols pod redakcją C.G. Junga. Tym razem autorstwa jednej z jego studentek, a później współpracowniczek pani doktor von Franz. Uważała ona, że proces ten zazwyczaj rozpoczyna się od kryzysu, jakiegoś cierpienia wewnętrznego, bolesnej nudy, która odziera człowieka z jego naturalnej wydawałoby się pogody ducha. Zobaczmy jak ona to przedstawia. Oczywiście we fragmencie. Mam nadzieję, że rzuci on nieco światła na nasz ludzki rozwój. Fragment jest nieco dłuższy niż zazwyczaj, a więc cierpliwości :-)...

Rzeczywisty proces indywiduacji... z zasady rozpoczyna się zranieniem osobowości i towarzyszącemu temu cierpieniu. Jest to inicjacyjny szok w znaczeniu swego rodzaju „wezwania”, chociaż nie często jest rozpoznawany jako taki właśnie. Ludzkie ego przeciwnie, czuje się skrępowane w swojej woli i popędach i zazwyczaj projektuje swoje wewnętrzne przeszkody na jakieś rzeczywistości zewnętrzne. Wtedy to ego oskarża Boga, sytuację ekonomiczną, szefa albo partnera o bycie odpowiedzialnym za owo skrępowanie.

Czasem zdaża się, iż na zewnątrz wszystko wygląda w porządku, ale pod powierzchnią osoba ta cierpi na śmiertelną nudę, która powoduje, że wszystko wydaje się puste i bez znaczenia. Wiele bajek i mitów symbolicznie opisuje ten początkowy, inicjacyjny etap w procesie indywiduacji, jako historię, w której król zachorował albo się zestarzał. Inne podobne wzorce fantastycznych historii mówią między innymi, że: królewska para jest bespłodna albo, że potwór porwał wszystkie kobiety, dzieci i całe bogactwo królestwa; albo, że demon uprowadził królewską armię lub jego okręt, który przez to nie trzyma się swego kursu; albo, że ciemność zawisła nad ziemią, studnie wyschły, powódź, susza lub mróz dotknęły kraj. Dlatego wydaje się nam, że pierwsze spotkanie z Self rzuca na nas przedwcześnie swój mroczny cień albo że „wewnętrzny przyjaciel” przychodzi najpierw jako łowca, żeby schwycić ego bezradnie szamoczące się w swoich własnych sidłach.

W mitach człowiek znajduje jakiś magiczny przedmiot albo talizman, który może uzdrowić i odwrócić nieszczęście od króla albo jego kraju. Zawsze owo coś okazuje się być czymś bardzo wyjątkowym. W jednej bajce będzie to „biały kruk”, w innej „rybka, która nosi w swoich skrzelach złoty pierścień”. Gdzie indziej król będzie potrzebował „wody życia”, „trzech złotych włosów z głowy diabła” albo „kobiecego złotyego warkocza” (a po wszystkim i właścicielki warkocza). Cokolwiek to ma być, rzecz która wypędza zło, jest zawsze unikalna i bardzo trudno ją znaleźć.

Dokładnie tak samo jest na początku kryzysu w życiu człowieka. Szuka on czegoś, czego nie sposób znaleźć albo nic o tym czymś nie wiadomo. W takim właśnie momencie wszelkie prawomyślne i rozsądne rady są kompletnie bezurzyteczne – rady które starają się popędy człowieka uczynić poczytalnymi; wziąć urlop, nie pracować za ciężko (albo pracować ciężej), udzielać się więcej (bądź mniej) towarzysko, znaleźć sobie jakieś hobby. Nic z tego nie pomaga, a wnajlepszym razie pomaga bardzo rzadko. Jedyna rzecz tylko wydaje się działać w takiej sytuacji; obrócić się wprost ku nadchodzącej ciemności bez żadnych uprzedzeń i zupełnie naiwnie, starać się znaleźć jaki jest jej sekretny cel i co owa ciemność od ciebie chce.

Ukrytym celem nadciągającej ciemności jest zazwyczaj coś niezwyczajnego, unikalnego i niespodziewanego. Coś, co z zasady człowiek może odkryć jedynie poprzez rozpoznanie znaczenia snów i fantazji wytryskującej z nieświadomości. Jeśli człowiek skupi na owej nieświadomości swoją uwagę bez pospiesznych założeń i emocjonalnego odrzucenia, często przebija się z niej potok symbolicznych pomocnych obrazów. Jednak nie zawsze. Czasami zdaża się, że na początku oferuje nam całą serię bolesnych uświadomień tego, co jest nie w porządku z nami i z naszą świadomą postawą życiową. Wtedy człowiek musi rozpocząć ów proces od przełknięcia wszelkiego rodzaju gorzkich prawd.

To na razie na tyle, piękny i mądry tekst.


Zbigniew Herbert pozostanie dla mnie na zawsze Mistrzem słowa. Już dawno nie zaglądałem do jego poezji i oto dzisiejszego ranka przypomniał mi się wiersz Dlaczego klasycy. Przypomniał mi się także język łaciński, który uwielbiałem na studiach. Tłumaczenie fragmentów Horacego czy Seneki było jak rozmowa ze starożytnymi mędrcami, jak słuchanie z nieśmiałym zadawaniem pytań, czy aby dobrze zrozumiem tę frazę tekstu. Dziś niestety Łacina pozostaje tylko piękną wzmianką na dyplomie.

Herbert Zbigniew

Dlaczego klasycy

1

w księdze czwartej Wojny Peloponeskiej
Tukidydes opowiada dzieje swej nieudanej wyprawy

pośród długich mów wodzów
bitew oblężeń zarazy
gęstej sieci intryg
dyplomatycznych zabiegów
epizod ten jest jak szpilka
w lesie

kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą

zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem

exulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena

2

generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
zachwalają swoje bohaterstwo
i niewinność

oskarżają podwładnych
zawistnych kolegów
nieprzyjazne wiatry

Tukidydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko

3

jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą

to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety

środa, 1 grudnia 2010


Zimowy wtorek 1.12.2010.

To zupełnie niesamowite, ale Duszka przypomniała mi właśnie o tym, że za trzy tygodnie i dwa dni mamy Wigilię Bożego Narodzenia. Teraz przemawia to do mnie jeszcze bardziej, bo na dworze niespotykany o tej porze od dwudziestu lat – tak przynajmniej mówią w telewizji – śnieg w Anglii. No więc zima. My korzystamy z uroków urlopu. Siedzimy w cieplutkim mieszkanku. Nadrabiamy zaległości książkowe i filmowe. Przyjemnie spędzamy czas. Moją uwagę od jakiegoś miesiąca absorbuje psychologia. Nie znaczy to wcale, że zaniedbuję astrologię i filozofię. Skądże znowu. Jednak psychologia, ta szczególnie w wydaniu Junga i jego szkoły pociąga. Pisałem już o Jungu. Tym razem kolejny fragment z Approaching the unconscious:

Człowiek czuje się wyobcowany w Kosmosie ponieważ nie jest już z nim żywo związany, ponieważ zagubił on swoją podświadomą identyczność z obiawami, fenomenami natury. Zatraciły one powoli swoje symboliczne implikacje. Grzmot nie jest już dłużej głosem rozgniewanego boga, ani piorun jego mściwym pociskiem. Rzeka nie posiada już swojego ducha, drzewo nie jest już zasadą życia człowieka. Wąż nie jest ucieleśnieniem mądrości, ani górska jaskinia nie jest mieszkaniem wielkiego demona. Żaden głos nie przemawia do człowieka z kamieni, roślin i zwierząt. On też do nich nie przemawia z wiarą, że go usłyszą. Jego związek z naturą przeminął i razem z tym przeminęło jego głęboka energia, która w tym symboliczny związaniu była jemu dostarczana. Najlepiej nie komentować słów Mistrza, więc niech mówią same za siebie. Nie mogłem się oprzeć, żeby do tekstu Junga nie wstawić płótna Davida F. Caspara.

wtorek, 30 listopada 2010

Handel - Messiah - Hallelujah Chorus


A teraz prawie przed północą tu w Anglii zachwyciło nas raz jeszcze to pełne pasji wykonanie Alleluja z Mesjasza Georga Friedricha Heandla.

Jeden dzień mi uciekł 30.11.2010.

Rzeczywiście jeden dzień mi uciekł. Miałem napisać wczoraj, ale... Rozmowa z Przyjacielem na skypie się przeciągnęła do późna i już nie miałem sumienia siadać do komputera, a tym bardziej pisać. Rozmowa to rzecz zachodu warta. Na studiach zwrócił na to moją uwagę sam profesor Tischner. Właściwie to chodziło o spotkanie, ale przecież w rozmowie też można kogoś spotkać, prawda? Otóż w jednej ze swoich książek profesor pisał, że prawdziwe spotkanie, jest zupełnie czymś innym niż zetknięcie się ze sobą dwóch jednostek ludzkich. Czymś innym niż mijanie się na ulicy. Spotkanie – pisał – zmienia. Wnętrze człowieka po spotkaniu staje się pełniejsze, bardziej otwarte, żywe. Wielu z nas to czuje. W pracy „spotykamy” wiele osób. Rozmawiamy, żartujemy, śmiejemy się. Ale czy rzeczywiście spotykamy tam kogokolwiek? A przyjaciel? Ukochana? Wystarczy, że zadzwoni, wyatrczy, że wróci do domu z siatkami zakupów, a już serce drży. Widok Ukochanej napełnia pokojem. Radością. Jakimś pełnym pokoju podnieceniem, bo oto już jest. Spotkanie musi być z konieczności utkane z czasu, wierności i jakiegoś zachwytu. Jego brzegi obszyte są szacunkiem. Tak też spotkać znaczy naprawdę wiele.

Czuję że jesteś żywa

masz oczy i dłonie

na twoim udzie blizna

i usta masz jak karmel

we włosach twoich szepta Bóg ukryty

więc zapalę świeczkę w kaplicy

zapalę kadzidło

na targu kupię bukiet tulipanów

otworzę drzwi ze starą klamką

bo nasz dom jak stuletni dąb

a ty ogniem płoniesz w palenisku

bez którego byłbym szary i martwy



niedziela, 28 listopada 2010


Niedziela 28.11.2010.

Mamy dziś pierwszą niedzielę Adwentu obchodzoną w Kościele Katolickim. Pierwsze czytanie z księgi Izajasza powiada, że po znaku Pana na świętej górze ludzie zwrócą swoje twarze ku światłu Bożemu i miecze przekują na lemiesze. W jednym z komentarzy przeczytałem, że w tę niedzielę, czytania zachęcają wiernych, żeby porzucili myślenie kategoriami doczesności. Pewnie ta zachęta skierowana jest też do mnie. Tylko, że mnie jakoś to wcale nie zachęca. Doczesność jest mi bliska, a jeśli ktoś jeszcze wierzy, że została nam dana przez Boga? Lubię doczesność. Lubię patrzeć na lampiony niesione do kościołą przez dzieci. Lubię kościelnego, który czyści kołnierze ministrantom, a raz w roku pije wódkę na urodzinach proboszcza. Lubię zapach kadzidła przed wystawieniem Najświętrzego Sakramentu. Lubię pijanych górali, którzy za żadne skarby nie opuszczą Pasterki. Lubię gorące bułki z masłem. Kawę i placek drożdżowy. Lubię żłóbek we wiejskich kościołach, gdzie królowie mają obdrapane peleryny. Lubię polskie kolędy. Bóg się rodzi i te wszystkie nasze. I powiem, że lubię tę krzątaninę. Nie umiem żyć inaczej. Nawet Bóg lubił, jak wiadomo z księgi Rodzaju spacerować po ogrodzie, kiedy był łagodny powiew wiatru. Wypieramy się codzienności, bo jest doczesna. Oj jedna wieczna głupota ludzka. Czasem to i zakląć można. Gdzież jest do cholery ta nasza wdzięczność za to, że ten dobry Bóg dał nam tę naszą ludzką doczesność.

sobota, 27 listopada 2010


Pub z duszą. 27.11.2010.

Rozpoczęliśmy urlop. Wybraliśmy się z Duszką do starego Portsmouth, a to prawdziwa gratka dla miłośników starej Anglii. Uliczki stare, kamieniczki kolorowe z ery wiktoriańskiej. Uczta dla oka i wyobraźni. Schodki prowadzące do drzwi wejściowych. Kołatka. Nazwa domu nad drzwiami, na przykład Rose House. Wyobraźnia wypełnia się obrazami z końca XIX wieku. Gospodyni z narzuconym na ramiona pledem wraca z targu z zakupami. Ma ryby w koszu, dopiero co złowione przez rybaków. W końcu to nadmorskie miasto. Ma też warzywa i chleb. Kosz pachnie rybami i cebulą. Kiedy wejdzie do domu rozpali w piecu i przyrządzi obiad. Ale jest i pub, angielski, z duszą. Szyld jak się patrzy – Mnisi. Dom Ale (piwa) i Wina. Czy może być coś bardziej kuszącego do wejścia od dobrego szyldu. Otwieramy drzwi i ciepło bije nam w twarz. Starsze małżeństwo puszczamy przodem. Też ich skusiło mnisie jadło i napitek. Gospodarz się do nas uśmiecha. Trzy pokoje na parterze, drewniane boazerie, fotele, sofa pod tylną ścianą. Na niej mama z dwójką dzieci. Tata siedzi na fotelu. Dzieci w pubie. Mama pije sok pomarańczowy. Siadamy i rozkoszujemy się gwarem. Na ścianach plakaty teatralne. Kobiety w wydekoltowanych sukniach. Lata dwudzieste zeszłego wieku. Widać nutkę paryskiego aktorskiego światka . Wchodzą nowi ludzie. Gospodarz musi ich znać bo zaczyna pogawędkę. Oboje po sześćdziesiątce. Zamawiamy ziemniaki w mundurkach z serem. Do tego sałatka warzywna, no i oczywiście herbata dla dwojga. Wyśmienicie pachnie. Muzyka nie inwazyjna, dodaje tylko uroku temu miejscu.

Wychodzimy, więc dziękuję Gospodarzowi za wspaniały posiłek. On też dziękuje. God bless for rest of the trip – słyszę i macham ręką na pożegnanie.

piątek, 26 listopada 2010


Podobno zaczęło się od chaosu. 26.11.2010.

Samo w sobie zagadnienie chaosu jakoś mi umykało. I, choć to zabawne, na chaos jako zjawisko po raz pierwszy zwróciła moją uwagę scena z filmu Stevena Spielberga Jurassic Park. Naukowiec grany przez Jeffa Goldbluma wypowiada tam kwestię o teorii chaosu. I tak się zaczęło. Na studiach o chaosie mówiono niewiele. Ot, Bóg Jahwe stworzył świat z niczego. Nie chcę wchodzić w rozróżnienia teologiczne czy filozoficzne. Nic przejawiało się w chaosie, bo ziemia była bezładem (chaosem) i pustkowiem, a Duch boży unosił się nad wodami. Niedawno dopiero Duszka kupiła mi książkę o archetypach męskiej osobowości, napisanej przez dwóch panów. Badacza mitów i psychoanalityka ze szkoły Junga. Otóż znalazłem w niej między innymi archetyp Króla. On to jako jedno ze swoich dwóch głównych zadań miał wprowadzać w świat chaosu porządek. Znalazłem tam też nawiązania do stworzenia świata przez Jahwe, ale i walki boga babilońskiego Marduka z chaosem w postaci smoka Tiamat, kananejski Baal walczył ze stworem morkim również reprezentującym chaos. Mity egipskie i greckie mają w sobie tę samą ideę. Muszę powiedzieć, że nigdy specjalnie nie lubiłem idei anarchistycznych, bo moim zdaniem zaprzeczają one sobie samym. Tym razem jednak jakoś do mnie dotarło, że życie potrzebuje jakiejś choćby najmniejszej organizacji. Nawet jednokomórkowa bakteria, ma strukturę tej właśnie komórki, z jądrem, mitochondriami, itd. Największy anarchista ma ciało zorganizowane przez porządek budowy ciała. Oczy na przykład ma po tej samej stronie głowy, co ułatwia mu percepcję iście ludzką. Uszy także. Czy zatem nie walczymy po stronie bogów i dzisiaj? Czy królowa nauk, matematyka nie jest wyciągniętą ręką Jahwe, który nakłada na chaos struny boskiego światła. A z drugiej strony czy prawo bogów znalazłoby lepszy pokarm i nawóz, niż odwieczny chaos. Ciemne wstążki materii porozwieszane jak żałobne pieśni postne w orszaku życia.

czwartek, 25 listopada 2010


Czwartek 25.11.2010r

Zastanawiam się od jakiegoś tygodnia nad noworocznymi postanowieniami. Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze ponad miesiąc, ale lepiej się przygotować. Ułożyć sobie w głowie plan i jak tylko minie północ z 31 grudnia na 1 stycznia chwycić byka za rogi. Nigdy nie zaprzątam sobie głowy czy wystarczy mi sił i determinacji, żeby dotrzymać złożonych sobie obietnic. Bo to przecież nie do przewidzenia. Nie chcę też zakładać, że ich nie dotrzymam. Nie chcę wogóle o tym myśleć w chwili ich wybierania, ich starannego przeglądania, kolekcjonowania, no i odrzucania tych, które mnie nie zauroczą. Martwić się jak to będzie potem, przypomina nieco biadolenie pesymisty nad stanem świata po kataklizmie. Otóż nic nie będzie. W tym rzecz, że to późniejsze nic jest w stanie powstrzymywać nas dostatecznie długo przed smakowaniem tego, co jest teraz. A teraz hmm.. Otóż mogę w nowym roku zapisać sie z synem na kurs aikido, o którym tyle myślałem. W końcu odwiedzić Wiedeń z Duszką, bo tak sobie o tym od dawna marzymy. Nauczyć się mówić płynnie po angielsku z okswordzkim akcentem. Popłynąć na rejs wycieczkowy po Morzu Śródziemnym. Przejść się po Gdańskiej w Bydgoszczy w stroju tybetańskiego mnicha i rozsypać kwiaty przed ołtarzem Matki Boskiej Pięknej Miłości w kościele farnym. Kupić nowego Bentleya w kolorze pomarańczy i dwa harty rosyjskie dla Duszki. Obronić doktorat z filozofii, napisany prawie dwa lata temu i rozpocząć nowy z psychologii głębi Junga. Zatańczyć w Marocu z derwiszami. Wystarczy trochę czasu i listopadowa noc może otworzyć w nas tysiące pięknych i dobrych oczu. Jestem teraz Magiem mieszającym zioła przeznaczenia.


środa, 24 listopada 2010


Środa 24.11.2010.

Słucham muzyki i staram się coś wymyślić na dzisiejsze pisanie. Muzyka różna, ale moja Grieg, Morricone, Vangelis, Vivaldi, Górecki, niestety już nieżyjący Górecki. Nie będę pisał o muzyce, jeszcze nie. Nie jestem jeszcze gotowy. Za dużo dla mnie znaczy, żebym mógł o niej pisać, tak bez przygotowania. Tak jak o żonie. Wyobrażać sobie mogę tylko jak mizerne byłoby moje życie bez niej, ale o niej bez przygotowania nie mogę. Tak jak o muzyce. Więc o czym? O wierze? O miłości? Dobru? Pięknu? Właśnie o tych najważniejszych rzeczach w życiu za dużo pisać nie trzeba. I nigdy nie wprost. Nie, jak to robią filozofowie. Choć niektórzy próbują, jak Platon, Schopenhauer, Max Scheler, Gabriel Marcel, i inni oczywiście. Te najważniejsze rzeczy wplatają się najwyraźniej w historie i opowiadania, w sagi, dramaty i komedie. Przyszedł kiedyś do swojej żony niejaki starszy pan John. Jego żona, starsza pani o tajemniczo brzmiącym imieniu Maud wypytywała o niego całe przedpołudnie. W końcu On przychodzi. Około trzeciej po południu. Przynosi jej listy, które, żeby ona mogła przeczytać, musiał otworzyć, przepisać na komputerze powiększonymi literami. Ona czyta. Przestaje. -A dlaczego ty otwierasz moje listy!! - krzyczy na cały dom starców – Nie ufam ci już! Jak śmiałeś?! Przychodzę z herbatą. Ona chwyta swego męża Johna za rękę. - My jesteśmy małżeństwem od ponad sześćdziesięciu lat, a ja wciąż tak mocno go kocham, my nigdy się nie kłuciliśmy- mówi ze łzami w oczach. Dla niego herbatę z łyżeczką cukru proszę – prawie szepcze – a dla mnie kawę czarną bez cukru poproszę. Oto i miłość..


wtorek, 23 listopada 2010


Wtorek 23.11.2010.

Trochę zmęczony jestem, więc nie wiem jak wyjdzie dzisiaj to pisanie. Cały dzień w pracy. Chociaż na brak refleksji nie narzekam, najgorsze jest, że zapominam wieczorem o czym rozmyślałem przez cały dzień. No tak, lustra. W naszej pracy jest winda. Winda ze ścianami z luster. No i dzisiaj rankiem, kiedy mamy w zwyczaju roznosić dla naszych rezydentów śniadanie na tackach, spojrzałem na swoje odbicia w tych lustrach. To bardzo dziwne uczucie. Przynajmniej dla mnie, zobaczyć siebie z tyłu i z boku. Tak jakbym patrzył na obcego sobie człowieka. No, bo przecież naturalnie na siebie nigdy tak nie patrzę. Z boku, z profilu. Dość długi nos. Czoło z zaznaczoną, wypukłą częścią, gdzie mieszczą się zatoki nosowe. Prawe oko lekko podpuchnięte. Górna warga ust dominująca nad dolną. Broda jakby lekko zawstydzona, schowana. Czy to ja? Przerzedzają mi się włosy na czubku głowy. Łysieję. A kiedyś miałem takie gęste włosy. W wieku pięciu lat często mylono mnie z dziewczynką. Miałem włosy do ramion. Z tyłu zarys głowy zupełnie już obcy, szerokie ramiona, lekko przygarbione. To naprawdę dziwne uczucie. Jakby ten ktoś szedł przede mną, a ja ciągle za nim. Jakbym go nie znał, ale też znał go jakoś. I to wszystko przez lustra. Kto wymyślił lustro? Bóg czy diabeł? Kto chciał byśmy mogli się oglądać. Może my sami. Tylko dlaczego wtedy tacy sobie jesteśmy obcy.


poniedziałek, 22 listopada 2010


Poniedziałek 22.11.2010.

No i mamy dzięki Bogu poniedziałek. Musze się przyznać do nieco wstydliwej rzeczy, a mianowicie urodziłem się właśnie tego dnia po niedzieli. Cóż z tego, że kiedyś dzień ten był poświęcony Lunie, Księżycowi. Łaciński Dies Lunae, angielski Monday, dzień księżyca. Dawniej miało to jakiś czar, urok, magię. Dzisiaj niestety po dawnej antycznej mgiełce nic nie pozostało. Któż bowiem lubi poniedziałek. Tat, tak. Gwóźdź do trumny dobił sam Tadeusz Chmielewski swoim komediowym arcydziełem Nie lubię poniedziałku. Nie ma się co dziwić, że niewielu z nas poniedziałek kojarzy się z dniem magicznym, zmysłowym czy przyjemnym. Od jakiegoś czasu próbuję się przebić ze swoim projektem poniedziałkowym. Otóż wymyśliłem sobie, że skoro urodziłem się tego dnia, to powinien być on szczególnie dla mnie szczęśliwy i sprzyjający. Czy taki jest? Nie zawsze oczywiście, ale chyba coś się zmieniło kiedy zacząłem inaczej do niego podchodzić. Mam swoje poniedziałkowe nadzieje i przyjemności. Ot, choćby kawa popołudniowa. Ciastko. Oczekiwanie, że tego nowego tygodnia, rozpoczynającego się właśnie w poniedziałek zdarzy się coś pięknego i niezwykłego. Tego, żaden inny dzień nie posiada. No może urodziny, ale one też muszą nawiązywać do poniedziałku. Do początku. No i jak się niedawno dowiedziałem poniedziałek w tradycji chrześcijańskiej poświęcony był szczególnie Aniołom.


Niedziela 21.11.2010.

Dzisiaj niedziela pracująca. Jakże śmiesznie to brzmi dla człowieka, który wzrastał w Polsce w drugiej połowie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprzedniego wieku. Były kiedyś soboty pracujące, ale niedziele. Kto to słyszał. Chleb się kupowało w sobotę wczesnym rankiem na sobotę i niedzielę. Czasem nawet już w piątek w nocy. Mowy nie było, żeby sklep otwarty zobaczyć w sobotę po czternastej. Cisza handlowa i kwita. Każdy musiał zdążyć z zakupami. Tak samo gazety. Kurier, dzienniczek, gazeta. Trybuny u nas w domu się nie czytało z zasady. Ale też nie można jej było dostać w niedzielę. A teraz my musimy pracować w pierwszy dzień po szabacie. Nie ma się co skarżyć. Taka praca i takie czasy. Chociaż chciałoby się powiedzieć O tempora o mores! W totka też nie wygrałem. Tego angielskiego totka. Dostaliśmy kartkę świąteczną z Polski i stoi teraz na moim improwizowanym biurku. Młody jelonek na wzgórzu, ośnieżonym oczywiście zerka w stronę świętego Mikołaja. I rzeczywiście jest to święty Mikołaj, a nie Gwiazdor z reklamy Coli. Chociaż i tamten mi nie przeszkadza, bo i czemu miałby. No i ten święty ma biskupią mitrę i laskę – pastorał. Właściwie to jest dosyć daleko i trudno coś więcej o nim powiedzieć. No, brodę siwą ma na pewno. Wydaje się, że macha do jelonka. Zatem zbliżają się święta. Kolejne nasze, zagraniczne. Kiedyś by powiedzieli emigracyjne.


Zakupiliśmy dzisiaj, niestety, albo i stety po angielsku podręcznik kreatywnego pisania. I oto cała inspiracja, żeby pisać. Jesienny kubek z kawą patrzy na mnie swoim uchem. Strażnik. Czy, aby się wywiąże. Tak. To moje postanowienie. Chcę pisać. I teraz najważniejsze. Codziennie! Boże, święty Michale Archaniele, a właściwie może będzie lepszy Gabriel. A zatem święci i Ty panie Boże, Gabrielu i Michale wspierajcie mnie. To będzie bardzo trudne. Nigdy nie miałem wytrzymałości długodystansowca. Pamiętniki zaczynałem pisać kilkukrotnie i zawsze po paru dniach zapału, odkładałem zeszyt, notes, brulion i zapominałem o nim. Cóż. Aries. To znaczy Baran. Przez wielkie B, znak zodiaku. Słomiany ogień! Chociaż może za bardzo wierzę w te horoskopy. Na przykład taki Myśliwski. Pisarz oczywiście pierwszej klasy. Traktat o łuskaniu fasoli czytaliśmy razem z żonką jeszcze w Northallerton. Wspaniała lektura. No więc on urodził się w tym samym dniu co i ja. Oczywiście jakieś czterdzieści lat wcześniej, ale to za dużo nie zmienia. Dzisiaj jest sobota 20 listopada 2010 roku, a to, co teraz piszę jest umową, ze sobą samym, że zobowiązuję się każdego dnia napisać choćby stronę tekstu. Czyż nie jest to próżność? Ale co mi tam. Niech będzie. Kubek wciąż na mnie patrzy, a zatem umowa stoi.

niedziela, 31 października 2010

pamięć


Nie pamiętam nazw wszystkich ulic, rogów, sklepów

po których biegały moje stopy obute w granatowe trampki

a chciałbym, żeby wszystkie były zapisane w notesie

sklep Na Drugiej Stronie i ten gdzie była Pasmanteria

ale tylko krótko, bo jednego dnia Pan Sprzedawca

zamknął drzwi na kłódkę i nie wrócił.

Sklep na Rogu, tam szedłem po kawę w ziarnkach

w srebrno-zielonej paczce, wchodziło się do środka po trzech schódkach.

No i były kioski, dwa. Na Rycerskiej i na Żółkiewskiego.

Kolejka po gazety na święta. Trzeba było mieć.

Magazyn Gazety Pomorskiej, Kuriera i Dziennika Wieczornego.

Była Piekarnia na Rycerskiej, starsza ode mnie,

pamiętam grubego, starego piekarza, chleb i pączki.

Mój tata znalazł tam kiedyś sznurek w bochenku.

Była też Piekarnia na Żółkiewskiego. Tam był Dobry Chleb.

W Piątek wieczór, po Dobranocce staliśmy ja, Włodek i Rafał, a czasem też Mały Zbyszek

po chleby gorące na Sobotę i Niedzielę

A w Piątki po Dzienniku i Monitorze Rządowym

zawsze pokazywano Film Radziecki.

Później zakazano sprzedarzy nocnej Chleba.

Był SAM gdzie ustawiano się w kolejce po cukier i kawę.

Każdej Soboty chodziłem tam po zakupy

i kiedyś rozbiłem tam butelkę mleka.

No i Rynek Piastowski był przy Kościele i mnóstwo było tam różności.

Krany, stare ubrania, buty nie do pary, warzywa i kłódki

Zabawki sprawne i zepsute, które można było kupić taniej.

Pamiętam niektórych ludzi.


Stara Cyganka i jej półgłuchy pies,

Szalony Nauczyciel z wózkiem na kółkach

wrzeszczący na całe gardło, że rząd go zdradził

i jego żona umalowana jak na bal, nieobecna.

Płacę im dzisiaj setną część wdzięczności,

bo towarzyszyły mi w Drodze wszystkie te Miejsca i Ludzie

ulotni jak moja pamięć, jak plotka w kolejce

po drugą paczkę kawy.

Wigilia Wszystkich Świętych



Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co spadła na ziemię. Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia!


Czytanie z Księgi Mądrości na Wigilię Wszystkich Świętych. Jesteśmy tu na Wyspach z Duszką, pozbawieni niestety możliwości spaceru na cmentarz. Słuchamy wspominek w Polskim Radiu, myślimy o tych, którzy odeszli i jakoś tak nam się robi przestrzenniej. Z przymrużeniem oka patrzymy na dynie ze świeczkami, czarownice, pająki i wampiry. Niech i ta tradycja sobie będzie. Nam jednak zawsze bliżej będzie do słowiańskich Dziadów. Jak inaczej odbiera się teraz tamto chóralne:
Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?
No i Guślarza, który zwołuje dusze zewsząd na obchodzenie Dziadów:
Czyśćcowe duszeczki!
W jakiejkolwiek świata stronie:
Czyli która w smole płonie,
Czyli marznie na dnie rzeczki,
Czyli dla dotkliwszej kary
W surowym wszczepiona drewnie,
Gdy ją w piecu gryzą żary,
I piszczy i płacze rzewnie;
Każda spieszcie do gromady!
Gromada niech się tu zbierze!
Oto obchodzimy Dziady!
Zstępujcie w święty przybytek;
Jest jałmużna, są pacierze,
I jedzenie i napitek.
Na podwórku już zupełnie ciemno, i nawet Pavarotti, którego teraz słuchamy uśmiecha się zapewne już po tamtej stronie, kto wie może nuci sobie Miserere. Właśnie przyszły do nas dzieci poprzebierane za wszelakie stwory, wampiry i szkielety, no i Duszka musiała wydać wszystkie moje wafelki.

sobota, 30 października 2010

Czytamy u Junga



A może już dawno powinienem coś napisać o Jungu. Carlu Gustawie oczywiście. O tym co u niego udało mi się znaleźć, co jakoś mnie porusza. No i w końcu zdecydowałem się. Znalazłem to w wydaniu zbiorowym zatytułowanym: Man and his symbols. Jung napisał pierwszą część, która z angielskiego da się chyba przetłumaczyć jako
Zbliżanie się nieświadomego. Czytamy tam między innymi: Wewnętrzne motywy naszego rozwoju pochodzą z głębokiego źródła, nie są stworzone przez naszą świadomość, ani nie podlegają jej kontroli. W mitologii z dawniejszych czasów siły te zwano: mana, duchy, demony, bogowie. Są one aktywne dzisiaj jak i zawsze. Jeśli siły te potwierdzają nasze życzenia określamy je szczęśliwymi trafami, impulsami, a samych siebie uważamy za przemyślnych. Jeśli zaś te siły działają wbrew nam nazywamy je pechem, uważamy, że pewni ludzie są przeciwko nam oraz, że przyczyny naszego nieszczęścia muszą być patologiczne. Jednego wszakże nie chcemy przyznać, że jesteśmy zależni od tych sił, (mocy), które są poza naszą kontrolą[...] Utarło się powiedzenie współczesnego człowieka "gdzie siła woli, znajdzie się i droga" [...] W porównaniu z człowiekiem pierwotnym, człowiek obecny płaci za swój rozwój cenę w postaci znaczącego braku zdolności introspekcji. Jest ślepy na fakt, że z całą jego racjonalnością i wydajnością, jest w posiadaniu "mocy" będących poza jego kontrolą. Jego demony i bogowie wcale nie zniknęli, co najwyżej mają nowe imiona. Trzymają go one w wiecznym bezustannym biegu, w ciemnych obawach, w nienasyconej wręcz potrzebie tabletek, alkoholu, tytoniu, jedzenia, a ponad wszystko na rozległym wachlarzu neuroz.
Można mieć pokusę po przeczytaniu tego tekstu, że Jung pisał o świecie Ducha i w pewnym sensie to prawda. Mamy jednak przeczucie, że to inny Duch, albo inne nasze na niego patrzenie.

refleksja


Caspar David Friedrich jest jednym z moich ulubionych jesiennych malarzy. Zanotowano kiedyś takie słowa Mistrza: Artysta powinien malować nie tylko to, co widzi przed sobą, ale także to co widzi w sobie samym. Jeśli jednak nie widzi on nic w sobie samym, powinien powstrzymać się od malowania tego, co widzi przed sobą. W przeciwnym razie jego (artysty) obrazy będą jak te składane obrazy, za którymi człowiek może się spodziewać odnaleźć jedynie chorobę albo śmierć. Obraz Friedricha Przyklasztorny cmentarz w śniegu jest jak najbardziej wpasowany w nasz jesienny czas, czas Wszystkich Świętych, czas Zaduszek. Od wieków trwa refleksja nad przejściem przez bramę śmierci.

piątek, 29 października 2010

do mojej ulubionej muzyki

Co by nie mówić nie było by mojej muzyki, bez (muszę to powiedzieć) ukochanego Marka Knopflera. Żonka nie będzie zazdrosna, bo sama lubi tego pana z Newcastle i słucha ze mną nie raz jego wspaniałych piosenek. Zaczynał z zespołem Dire Strites i z tamtych czasów pochodzi też moje w niej zasłuchanie. Muszę przyznać, że po rozstaniu się z zespołem muzyka pana Marka zachwyca mnie jeszcze bardziej. Na pewno będzie się przewijała na tym blogu.

sobota, 2 października 2010

Symphony of Sorrowful Songs - Henryk Górecki

Henryka Mikołaja Góreckiego słuchałem po raz pierwszy stosunkowo niedawno. W Polsce niestety nie był dość popularny. Spłacam w pewien sposób dług własnej niewiedzy umieszczając tutaj część jego dzieła. Nuty naprawdę tutaj płaczą, jak przemijanie, jak umierający anioł..

czwartek, 30 września 2010

Mary J. Blige, U2 - One

One... piosenka U2 przy której rosłem, w której naprawdę się kochałem. Jest to jedna z tych nielicznych nowych wersji, które podobają mi się tak samo jak ich pierwowzory..

piątek, 24 września 2010

Frank Sinatra Cheek To Cheek

Frank Sinatra. Głos, którego nie można zapomnieć. Piosenka będzie już chyba zawsze kojarzyć mi się ze starszym angielskim dżentelmenem. Zasypiał przy niej, wspominając swoją zmarłą żonę. Pewnie była to kiedyś ich wspólna piosenka przy której nie raz tańczyli...

Fred Astaire - Puttin' On the Ritz (DVD Quality)

No i znów tyle czasu minęło... Nie jestem raczej typem blogowego człowieka. Na ostatniej rozmowie z przyjaciółmi jednym z ważnych tematów była muzyka. No i dlatego pewnie co jaki czas pojawi się tutaj muzyka bardzo mi bliska. Bliska z bardzo różnych powodów. Oto niezastąpiony Fred Astaire. Jak mawiał jeden z moich kolegów czapki z głów...

sobota, 24 lipca 2010

Abraham i pomidorówka














No i kolejny piękny fragment z Biblii:
Pan ukazał się Abrahamowi pod dębami Mamre, gdy ten siedział u wejścia do namiotu w najgorętszej porze dnia. Abraham spojrzawszy dostrzegł trzech ludzi naprzeciw siebie. Ujrzawszy ich podążył od wejścia do namiotu na ich spotkanie. A oddawszy im pokłon do ziemi rzekł: O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością racz nie omijać swego sługi! Przyniosę trochę wody, wy zaś raczcie obmyć sobie nogi, a potem odpocznijcie pod drzewami. Ja zaś pójdę wziąć nieco chleba abyście się pokrzepili zanim pódziecie dalej, skoro przechodzicie koło sługi waszego. A oni mu rzekli: Uczyń tak, jak powiedziałeś.
Abraham poszedł więc spiesznie do namiotu Sary i rzekł: Prędko zaczyń ciasto z trzech miar najczystrzej mąki i zrób podpłomyki. Potem abraham podążył do trzody i wybrawszy tłuste i piękne ciele, dał je słudze, aby ten szybko je przyrządził. Po czym, wziąwszy twaróg, mleko i przyrządzone ciele, postawił przed nimi, a gdy oni jedli stał przed nimi pod drzewem. Rdz 18, 1-8.
Taki zwyczajny obraz życia w Biblii, mężczyzna siedzi przed domem, przechodzą wpływowi (boscy) goście, on zaprasza ich,a wtedy... pierwsze co, to biegnie prędko do żony i mówi, no kochanie, prędko, przygotuj coś, gości mamy... Takie czasem perełki można znaleźć w Księdze Rodzaju, ale oczywiście nie tylko tam. Poza tym fragment czarujący swoim prostym, urzekającym obrazem.
Cóż, ja, gdyby dzisiaj przechodzili koło naszego malutkiego mieszkanka tacy goście zaprosiłbym ich na przepyszną pomidorówkę mojej Ukochanej żony. Myślę, że jest równie pyszna jak posiłek Sary i Abrahama. Istotna jest przecież ta nasza pierwotna gościnność, wyrażana na milion sposobów, a przede wszystkim w prostych, małych sprawach, jak podpłomyki jak pomidorówka. Jak mówi Syrach w swojej księdze: Kto za nic ma małe rzeczy wnet podupadnie. Syr 19, 1a

piątek, 16 lipca 2010




Pisał Laozi:



Wszystkiemu, co isnieje, potrzebna jest swoboda,



Cały świat należy do tych, którzy pozwalają mu



Płynąć lekko, zgodnie z naturalnym porządkiem,



Ale jeśli ktoś się wysila i pozostaje



W nieustannym napięciu,



Świat wydaje się niezwyciężony. Laozi Droga, 48



Z Ewangelii według świętego Mateusza:


Słszeliście, że powiedziano: "Oko za oko i ząb za ząb" A ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu: lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nastaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.


Słyszeliście, że powiedziano; "Będziesz miłował bliźniego swego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził". A ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych [...] Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski. por. Mt 5, 38-48

Czujemy że mowa tu o jakimś innym porządku, jakimś innym świecie, do którego wstęp mamy tylko z rzadka. Niemniej piękny to świat i przestronny. Czujemy, że możemy tam oddychać pełną piersią, tak jak się oddycha w górach.








czwartek, 8 lipca 2010


Pisał Herodot o Egipcjanach:
Jest tam jeszcze inny zwyczaj, w którym Egipcjanie przypominają szczególnych Greków, zwanych Lacedemończykami [Spartanie przyp. mój]. Ich młodzieńcy, kiedy spotykają na ulicy starszych, ustępują im z drogi i stają na poboczu; i jeśli jakiś starszy przyjdzie do miejsca, w którym już przebywają młodzi, ci ostatni powstają ze swoich siedzeń [...]
Egipcjanie prawdopodobnie odkryli, które miesiące i dni poświęcone są jakim bogom; dowiadują się także z dnia, w którym się człowiek urodził, cóż on spotka na drodze swojego życia, jak zakończy swoje dni, a nawet jakim będzie człowiekim- odkrycia, o których z takim przejęciem Grecy robią użytek w swojej poezji. Egipcjanie odkryli także więcej sposobów prognozowania niż cała ludzkość poza nimi. Gdziekolwiek coś wyjątkowego miało miejsce, oni to obserwują i zapisują rezultaty; wtedy zaś kiedy cokolwiek podobnego znowu się wydarzy, oni spodziewają się tych samych konsekwencji.
Z szacunkiem dla przepowiedni, utrzymują oni, że tego daru nie posiada żaden śmiertelnik, ale tylko pewni bogowie; dlatego posiadają oni wyrocznie Herkulesa, Apolla, Ateny, Artemis, Aresa i Zeusa. Poza tymi są tam także wyrocznie Leto i Buto, które posiadają znacznie wyższą reputację niż cała reszta[...]
Praktykowana wśród nich medycyna oparta jest na separacji; każdy lekarz zajmuje się tylko jedną chorobą, nie więcej; dlatego kraj roi się od lekarzy, niektórzy z nich zobowiązują się leczyć choroby oka, inni głowy, jeszcze inni zębów, kolejni jelit, a niektórzy chorób, które nie mają jednego tylko ośrodka. Herodotus, The histories London 1992, s.158-159.
Tyle Herodot. Winy za niedokładne tłumaczenie ponoszę sam. Ale zostawiając niedokładności na boku możemy się sycić klimatem oddanym przez greckiego Mistrza. Starożytny Egipt, kultura przebogata, obfita na tyle, że mieszczą się w niej, nauka i wiara, doświadczenie i astrologia, eksperyment naukowy i magia. Istne szlachectwo i wspaniałomyślność ducha.