środa, 24 listopada 2010


Środa 24.11.2010.

Słucham muzyki i staram się coś wymyślić na dzisiejsze pisanie. Muzyka różna, ale moja Grieg, Morricone, Vangelis, Vivaldi, Górecki, niestety już nieżyjący Górecki. Nie będę pisał o muzyce, jeszcze nie. Nie jestem jeszcze gotowy. Za dużo dla mnie znaczy, żebym mógł o niej pisać, tak bez przygotowania. Tak jak o żonie. Wyobrażać sobie mogę tylko jak mizerne byłoby moje życie bez niej, ale o niej bez przygotowania nie mogę. Tak jak o muzyce. Więc o czym? O wierze? O miłości? Dobru? Pięknu? Właśnie o tych najważniejszych rzeczach w życiu za dużo pisać nie trzeba. I nigdy nie wprost. Nie, jak to robią filozofowie. Choć niektórzy próbują, jak Platon, Schopenhauer, Max Scheler, Gabriel Marcel, i inni oczywiście. Te najważniejsze rzeczy wplatają się najwyraźniej w historie i opowiadania, w sagi, dramaty i komedie. Przyszedł kiedyś do swojej żony niejaki starszy pan John. Jego żona, starsza pani o tajemniczo brzmiącym imieniu Maud wypytywała o niego całe przedpołudnie. W końcu On przychodzi. Około trzeciej po południu. Przynosi jej listy, które, żeby ona mogła przeczytać, musiał otworzyć, przepisać na komputerze powiększonymi literami. Ona czyta. Przestaje. -A dlaczego ty otwierasz moje listy!! - krzyczy na cały dom starców – Nie ufam ci już! Jak śmiałeś?! Przychodzę z herbatą. Ona chwyta swego męża Johna za rękę. - My jesteśmy małżeństwem od ponad sześćdziesięciu lat, a ja wciąż tak mocno go kocham, my nigdy się nie kłuciliśmy- mówi ze łzami w oczach. Dla niego herbatę z łyżeczką cukru proszę – prawie szepcze – a dla mnie kawę czarną bez cukru poproszę. Oto i miłość..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz