sobota, 27 listopada 2010


Pub z duszą. 27.11.2010.

Rozpoczęliśmy urlop. Wybraliśmy się z Duszką do starego Portsmouth, a to prawdziwa gratka dla miłośników starej Anglii. Uliczki stare, kamieniczki kolorowe z ery wiktoriańskiej. Uczta dla oka i wyobraźni. Schodki prowadzące do drzwi wejściowych. Kołatka. Nazwa domu nad drzwiami, na przykład Rose House. Wyobraźnia wypełnia się obrazami z końca XIX wieku. Gospodyni z narzuconym na ramiona pledem wraca z targu z zakupami. Ma ryby w koszu, dopiero co złowione przez rybaków. W końcu to nadmorskie miasto. Ma też warzywa i chleb. Kosz pachnie rybami i cebulą. Kiedy wejdzie do domu rozpali w piecu i przyrządzi obiad. Ale jest i pub, angielski, z duszą. Szyld jak się patrzy – Mnisi. Dom Ale (piwa) i Wina. Czy może być coś bardziej kuszącego do wejścia od dobrego szyldu. Otwieramy drzwi i ciepło bije nam w twarz. Starsze małżeństwo puszczamy przodem. Też ich skusiło mnisie jadło i napitek. Gospodarz się do nas uśmiecha. Trzy pokoje na parterze, drewniane boazerie, fotele, sofa pod tylną ścianą. Na niej mama z dwójką dzieci. Tata siedzi na fotelu. Dzieci w pubie. Mama pije sok pomarańczowy. Siadamy i rozkoszujemy się gwarem. Na ścianach plakaty teatralne. Kobiety w wydekoltowanych sukniach. Lata dwudzieste zeszłego wieku. Widać nutkę paryskiego aktorskiego światka . Wchodzą nowi ludzie. Gospodarz musi ich znać bo zaczyna pogawędkę. Oboje po sześćdziesiątce. Zamawiamy ziemniaki w mundurkach z serem. Do tego sałatka warzywna, no i oczywiście herbata dla dwojga. Wyśmienicie pachnie. Muzyka nie inwazyjna, dodaje tylko uroku temu miejscu.

Wychodzimy, więc dziękuję Gospodarzowi za wspaniały posiłek. On też dziękuje. God bless for rest of the trip – słyszę i macham ręką na pożegnanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz