czwartek, 25 listopada 2010


Czwartek 25.11.2010r

Zastanawiam się od jakiegoś tygodnia nad noworocznymi postanowieniami. Zdaję sobie sprawę, że to jeszcze ponad miesiąc, ale lepiej się przygotować. Ułożyć sobie w głowie plan i jak tylko minie północ z 31 grudnia na 1 stycznia chwycić byka za rogi. Nigdy nie zaprzątam sobie głowy czy wystarczy mi sił i determinacji, żeby dotrzymać złożonych sobie obietnic. Bo to przecież nie do przewidzenia. Nie chcę też zakładać, że ich nie dotrzymam. Nie chcę wogóle o tym myśleć w chwili ich wybierania, ich starannego przeglądania, kolekcjonowania, no i odrzucania tych, które mnie nie zauroczą. Martwić się jak to będzie potem, przypomina nieco biadolenie pesymisty nad stanem świata po kataklizmie. Otóż nic nie będzie. W tym rzecz, że to późniejsze nic jest w stanie powstrzymywać nas dostatecznie długo przed smakowaniem tego, co jest teraz. A teraz hmm.. Otóż mogę w nowym roku zapisać sie z synem na kurs aikido, o którym tyle myślałem. W końcu odwiedzić Wiedeń z Duszką, bo tak sobie o tym od dawna marzymy. Nauczyć się mówić płynnie po angielsku z okswordzkim akcentem. Popłynąć na rejs wycieczkowy po Morzu Śródziemnym. Przejść się po Gdańskiej w Bydgoszczy w stroju tybetańskiego mnicha i rozsypać kwiaty przed ołtarzem Matki Boskiej Pięknej Miłości w kościele farnym. Kupić nowego Bentleya w kolorze pomarańczy i dwa harty rosyjskie dla Duszki. Obronić doktorat z filozofii, napisany prawie dwa lata temu i rozpocząć nowy z psychologii głębi Junga. Zatańczyć w Marocu z derwiszami. Wystarczy trochę czasu i listopadowa noc może otworzyć w nas tysiące pięknych i dobrych oczu. Jestem teraz Magiem mieszającym zioła przeznaczenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz