czwartek, 2 grudnia 2010


Trochę o procesie indywiduacji

Dziś kolejny fragment ze zbiorku Man and his symbols pod redakcją C.G. Junga. Tym razem autorstwa jednej z jego studentek, a później współpracowniczek pani doktor von Franz. Uważała ona, że proces ten zazwyczaj rozpoczyna się od kryzysu, jakiegoś cierpienia wewnętrznego, bolesnej nudy, która odziera człowieka z jego naturalnej wydawałoby się pogody ducha. Zobaczmy jak ona to przedstawia. Oczywiście we fragmencie. Mam nadzieję, że rzuci on nieco światła na nasz ludzki rozwój. Fragment jest nieco dłuższy niż zazwyczaj, a więc cierpliwości :-)...

Rzeczywisty proces indywiduacji... z zasady rozpoczyna się zranieniem osobowości i towarzyszącemu temu cierpieniu. Jest to inicjacyjny szok w znaczeniu swego rodzaju „wezwania”, chociaż nie często jest rozpoznawany jako taki właśnie. Ludzkie ego przeciwnie, czuje się skrępowane w swojej woli i popędach i zazwyczaj projektuje swoje wewnętrzne przeszkody na jakieś rzeczywistości zewnętrzne. Wtedy to ego oskarża Boga, sytuację ekonomiczną, szefa albo partnera o bycie odpowiedzialnym za owo skrępowanie.

Czasem zdaża się, iż na zewnątrz wszystko wygląda w porządku, ale pod powierzchnią osoba ta cierpi na śmiertelną nudę, która powoduje, że wszystko wydaje się puste i bez znaczenia. Wiele bajek i mitów symbolicznie opisuje ten początkowy, inicjacyjny etap w procesie indywiduacji, jako historię, w której król zachorował albo się zestarzał. Inne podobne wzorce fantastycznych historii mówią między innymi, że: królewska para jest bespłodna albo, że potwór porwał wszystkie kobiety, dzieci i całe bogactwo królestwa; albo, że demon uprowadził królewską armię lub jego okręt, który przez to nie trzyma się swego kursu; albo, że ciemność zawisła nad ziemią, studnie wyschły, powódź, susza lub mróz dotknęły kraj. Dlatego wydaje się nam, że pierwsze spotkanie z Self rzuca na nas przedwcześnie swój mroczny cień albo że „wewnętrzny przyjaciel” przychodzi najpierw jako łowca, żeby schwycić ego bezradnie szamoczące się w swoich własnych sidłach.

W mitach człowiek znajduje jakiś magiczny przedmiot albo talizman, który może uzdrowić i odwrócić nieszczęście od króla albo jego kraju. Zawsze owo coś okazuje się być czymś bardzo wyjątkowym. W jednej bajce będzie to „biały kruk”, w innej „rybka, która nosi w swoich skrzelach złoty pierścień”. Gdzie indziej król będzie potrzebował „wody życia”, „trzech złotych włosów z głowy diabła” albo „kobiecego złotyego warkocza” (a po wszystkim i właścicielki warkocza). Cokolwiek to ma być, rzecz która wypędza zło, jest zawsze unikalna i bardzo trudno ją znaleźć.

Dokładnie tak samo jest na początku kryzysu w życiu człowieka. Szuka on czegoś, czego nie sposób znaleźć albo nic o tym czymś nie wiadomo. W takim właśnie momencie wszelkie prawomyślne i rozsądne rady są kompletnie bezurzyteczne – rady które starają się popędy człowieka uczynić poczytalnymi; wziąć urlop, nie pracować za ciężko (albo pracować ciężej), udzielać się więcej (bądź mniej) towarzysko, znaleźć sobie jakieś hobby. Nic z tego nie pomaga, a wnajlepszym razie pomaga bardzo rzadko. Jedyna rzecz tylko wydaje się działać w takiej sytuacji; obrócić się wprost ku nadchodzącej ciemności bez żadnych uprzedzeń i zupełnie naiwnie, starać się znaleźć jaki jest jej sekretny cel i co owa ciemność od ciebie chce.

Ukrytym celem nadciągającej ciemności jest zazwyczaj coś niezwyczajnego, unikalnego i niespodziewanego. Coś, co z zasady człowiek może odkryć jedynie poprzez rozpoznanie znaczenia snów i fantazji wytryskującej z nieświadomości. Jeśli człowiek skupi na owej nieświadomości swoją uwagę bez pospiesznych założeń i emocjonalnego odrzucenia, często przebija się z niej potok symbolicznych pomocnych obrazów. Jednak nie zawsze. Czasami zdaża się, że na początku oferuje nam całą serię bolesnych uświadomień tego, co jest nie w porządku z nami i z naszą świadomą postawą życiową. Wtedy człowiek musi rozpocząć ów proces od przełknięcia wszelkiego rodzaju gorzkich prawd.

To na razie na tyle, piękny i mądry tekst.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz